wtorek, 13 października 2015

Rozdział 2


Zastygłam patrząc w czyjeś oczy.
-Wydaje mi się, że to jednak była moja wina-powiedziałam pakując resztę zakupów do torby. Podniosłam się w tym samym momencie co on.
-A ja nadal uważam, że to ja zawiniłem-usłyszałam. Przede mną stał uśmiechnięty wysoki blondyn z loczkowatymi włosami, opadającymi na kark. Ubrany w jeansy, szary płaszcz i czarne skórzane buty. Od razu widać było, że nie pochodzi z takich sfer jak ja.
Odwzajemniłam uśmiech i udałam się w stronę domu, chociaż to określenie na budynek w jakim mieszkam i pracuje jest błędne. Bardziej pasuje w i ę z i e n i e.
Kilka korków dalej zaczęłam biec, nie chciałam, żeby któraś z tych jędz z kółka różańcowego Panny Gard dowiedziała się, że wyszłam. Szczerze mówiąc nie mam pojęcia dlaczego zawsze obrywało mi się za to, że gdzieś wyszłam, nawet jeżeli musiałam iść po zakupy.
-Kto wam dał pozwolenie na puszczenie jej do sklepu?!-słyszałam krzyk Debry, kiedy docierałam do drugiego wejścia, jakie mieściło się w kuchni. Debra, tak jak już wcześniej wspominałam była kolejną wierną sługuską Panny Gard.  W odróżnieniu od Octavii była wysoką, szczupłą szatynką, która swoje  włosy zawsze związywała w wysokiego kucyka. Miała oczu w kolorze mchu, którymi próbowała mordować ludzi. Miała długi nos i pociągłą twarz. A jej wąskie usta nigdy się nie uśmiechały.
-To była sytuacja kryzysowa- tłumaczyła Becca.
-Sytuacja kryzysowa. Na pewno! Mało jest tutaj takich jak ty? Tak trudno było poprosić o to kogoś innego?
-Wszystkie dziewczęta były gdzieś na piętrach nie miałam czasu żeby ich szukać-odparła Rebecca.
-Nie kłam! Aż tak bardzo chcesz stąd wylecieć? Źle ci tutaj? Masz gdzie spać, co jeść i jedyne co masz robić to gotować! Widzę, że tego nie doceniasz. Porozmawiam o tym z Panną Gard i zobaczymy czy jeszcze dziś…
-Już jestem!-wpadłam do kuchni udając bardzo zmęczoną.-Przepraszam, że to tak długo trwało ale kolejki były niemiłosiernie długie, a do tego po drodze spotkałam jakąś staruszkę, która poprosiła mnie o przeprowadzenie jej, przez ulicę. Nie mogłam jej odmówić.-O pani Debra-udałam zaskoczoną.-Dobrze, że panią widzę. Zaraz przy bramie jakiś wysoki mężczyzna zapytał mnie o panią, więc powiedziałam, że zajmuje tu pani bardzo ważne stanowisko i nie można pani przeszkadzać-skłamałam.-Mężczyzna był trochę zawiedziony, więc dał mi dla pani różę-wyciągnęłam w jej stronę rękę z kwiatkiem.
Widziałam po jej twarzy, że jest zaskoczona. Wiedziałam również to, że często narzekała na to, że żaden facet nie chcę się z nią umówić.
-N-naprawdę?
-Tak. proszę ją wziąć-odpowiedziałam.
Wzięła ją do ręki i patrzyła z błyszczącymi się oczyma.
-Ten jeden raz wam daruję-wróciła stara Debra.-Ale jeżeli jeszcze raz się coś takiego powtórzy to obie wylądujecie na dywaniku u Panny Gard, zrozumiano?
-Oczywiście- powiedziałam w tym samym momencie co Becca.
Jędza wyszła.
-Naprawdę to wszystko się wydarzyło?-zapytała cicho kobieta.
-Co ty. Po drodze wpadłam na jakiegoś gościa i musiałam to wszystko pozbierać.-Przepraszam, że się spóźniłam.
-To nie twoja wina. Dziękuję za ratunek-uśmiechnęła się.
-Do usług-ukłoniłam się teatralnie i wyszłam z kuchni.

Kiedy w końcu po całym tym męczącym dniu znalazłam się w swoim pokoju byłam padnięta.
Od razu ruszyłam do łazienki.
Po kąpieli ubrałam się w piżamę. Uklękłam przy łóżku wyciągając spod niego dużą ,starą już walizkę.
Otworzyłam ją. Była prawie pusta, gdyż lata temu miałam ją przy sobie, gdy tu przyjechałam. Wtedy jeszcze do tego domu przyjmowano dziewczęta od siódmego do piętnastego roku życia, z czasem jednak się to zmieniło. Wracając do prawie pustej walizki. Była w takim stanie, dlatego bo mój ojciec przestał przysyłać na mnie pieniądze, zabrano mi prawie wszystkie dotychczasowe sukienki, by zapłacić za mój pobyt tutaj. Zaczęłam jednak dorastać i nie mieścić się w niektóre ciuchy dlatego Panna Gard dała mi inne, które nie wiem skąd wytrzasnęła. W środku walizki znajdowało się pięć książek, które zdążyłam ukryć przed tą jedzą. Wyjęłam spod jednej małą pozytywkę, do której klucz nosiłam zawieszony na szyi. Zdjęłam z szyi łańcuszek z małym kluczykiem i wsadziłam go do pozytywki, uruchamiając ją. Rozległa się muzyka, a figurki tańczących kobiety i mężczyzny zaczęły się kręcić. Moja mama zawsze śpiewała mi tę kołysankę zanim umarła, miała piękny głos, kochałam słuchać gdy śpiewa. Po chwili melodia się skończyła, a ja zamknęłam pozytywkę. Pod książkami znajdowało się jeszcze coś…jakaś paczka obwiązana czerwoną wstążką, do której przylepiona była karteczka: „Nie otwierać do siedemnastych urodzin Mallory”. Co to może być? Szczerze mówiąc byłam zaskoczona tą paczką, gdyż nigdy jej tu nie widziałam. Od czterech lat otwierałam walizkę tylko po ty by sięgnąć po którąś książkę i nigdy nie natrafiłam się na tę paczkę. Jeszcze raz przeczytałam karteczkę, poznaję to pismo…to pismo mojej matki! Ale jak ta paczuszka mogła się tu znaleźć? Może mój ojciec ją tu włożył? Najpewniej tak. Ciekawe co jest w środku…? Lepiej nie.  Moje urodziny są już za tydzień…wtedy otworzę prezent. Schowałam paczkę  i pozytywkę pod książki, zamknęłam walizkę, odłożyłam ją na swoje miejsce, a potem nastawiłam budzik na godzinę 06: 00 rano.

Budzik obudził mnie o nastawionej godzinie. Szybko się ogarnęłam i zeszłam na dół do kuchni, gdzie szykowały śniadanie wszystkie pomocnice kucharki, którymi były: Fran, Liv, Rebecca i Jen oraz sama „szefowa” a mianowicie: Mercedes. Ze wszystkimi byłam zaprzyjaźniona.
-Dzień dobry-powiedziałam.
-Witaj Mallory- powiedziały chóralnie.
-Co dziś na śniadanie?-zapytałam z uśmiechem.
-Zależy dla kogo-burknęła Anne- jedna z pokojówek i moja przyjaciółka.
-Anne mówiłam ci już, że nie starczy dla nas bułeczek z miodem-odezwała się jej matka- Rebecca.
-Nie martw się, zwinę trochę jak nikt nie będzie patrzył-szepnęłam do dziewczyny.
Anne była o niecałe dwa centymetry wyższa ode mnie. Była trochę nieco pełniejszych kształtów ale pomimo tego była naprawdę ładna. Swoje czarne, falowane włosy najczęściej spinała w wysokiego kucyka( choć uważałam, że w rozpuszczonych jej ładniej). Miała ciemnozielone oczy i naturalnie zaróżowione policzki, prócz stroju służącej miała w zwyczaju chodzić w jeansach, T-shirt’ ach z logo dawnych zespołów rockowych, czarnych trampkach i skórzanych kurtkach. Becca(bo tak wolałam ją nazywać) z kolei była szczupłą, wysoką, niebieskooką czterdziestolatką o krótkich, prostych włosach w kolorze brązowym. Prócz stroju kucharki zawsze ubierała się w różnego koloru koszule na długi rękaw, ołówkowe spódnice, garsonki i buty na niskim obcasie. Była stanowczą kobietą i trochę nieufną ale to dlatego, że ojciec Anne zostawił ją gdy dowiedział się o ciąży. Od tamtej pory kobieta nienawidzi mężczyzn i nie ufa im. Szczerze mówiąc martwi mnie to, gdyż chciałabym aby Becca była szczęśliwa. Ze wszystkimi podwładnymi Panny Gard jestem zaprzyjaźniona, no prawie ze wszystkimi. Do grona pracowników „Domu dla Panien” należy ogrodnik, który ma coś około sześćdziesięciu lat. Jest dość wysoki i barczysty, ma ciemne oczy i ciemny odcień skóry. I tu pojawia się pytanie: co z nim jest nie tak, że nie jesteś z nim zaprzyjaźniona? Otóż Pan Siglevik jest dość pochmurną osobą, często zrzędzi i patrzy na wszystkich wrogo. Któregoś dnia Mercedes zaprosiła go do stołu, przy którym posiłki spożywa służba, mężczyzna spojrzał na nią wrogo i odparł:
-Nie będę wam przeszkadzał-wziął swoja porcję i wyszedł do ogrodu, gdzie przy tarasie ustawiony był mały, stary stolik wraz z nadgryzionym zębem czasu krzesłem.
Od tamtej pory Mercedes nie zaprasza go już do stołu, większość służby się go boi, ale nie ja. Jedyne co robię to nie wchodzę mu w drogę, uważam, że gdyby choć trochę się uśmiechał i tak nie zrzędził byłabym w stanie się z nim zaprzyjaźnić.
-Mallory zanieś te tacę do jadalni- zwróciła się do mnie Liv.
-Robi się-wyszczerzyłam zęby i udałam się z tacą do jadalni.
Jeżeli jesteście ciekawi jak wygląda to za chwilkę się dowiecie.
Otóż, jadalnia jest dużym pomieszczeniem. Podłoga składa się  z ciemnego drewna, a ściany pomalowane są na kolor oceanu. Północną ścianę zajmują trzy duże okna, a przed nimi ustawiony jest długi poziomy stół przykryty długim, białym obrusem. Przy nim zasiadają nauczyciele, Panna Gard we własnej osobie i jej popleczniczki.
Wschodnią ścianę również zajmują trzy duże okna, przed nimi ustawione są trzy sześcioosobowe stoły, przy jednym z nich zawsze siada Ginger i jej świta.
Przy zachodniej ścianie jest tak samo. Właściwie to stolików na całe pomieszczenie nie jest tak dużo, gdyż wszystkie dla uczennic są sześcioosobowe. Wszystkie były już nakryte pozostało donieść do niektórych dania i tyle. Postawiłam na jednym ze stołów tace z bułeczkami z miodem w środku. Nikogo nie było w pobliżu, wiec dyskretnie zwinęłam dwie ze stołu i wpakowałam je do kieszeni białego fartuszka.

***
-Jak wam smakuje?-odezwała się Liv do wszystkich siedzących przy stole.
Tak jak już wcześniej wspominałam stół był czternastoosobowy, i właśnie siedziało przy nim cztery pomocnice kucharki, kucharka, sześć służących, szofer i kamerdyner.
Na śniadanie jedliśmy naleśniki z ostatnim (ocalałym) dzbankiem syropu klonowego i sokiem pomarańczowym.
-Bardzo dobre, wszystkie potraficie w kuchni sprawić cuda-uśmiechnęłam się.
-A wy co?-usłyszałam głos Lany- kolejnej popleczniczki panny Gard.
-Jemy śniadanie jak widzisz-odparłam chłodno.
-Macie to natychmiast skończyć i iść posprzątać ze stołów na stołówce-powiedziała stanowczo.
-Zasiedliśmy do stołu siedem minut temu! Nie jesteśmy jakimiś robotami, które nie potrzebują jedzenia-wstałam.
-Grzeczniej-warknęła. -Posprzątajcie to i zajmijcie się gotowaniem obiadu!
-Nie no zaraz cię…-zaczęłam kipiąc ze złości.
-Mallory, proszę-szepnęła Mercedes łapiąc mnie za rękę.
-Zaraz skończymy-burknęłam.
-A widzisz jednak można- powiedziała ze złośliwym uśmieszkiem na ustach i wyszła trzaskając drzwiami.
-Jeszcze chwila, a podeszłabym do niej i upiększyła jej twarz!-wybuchłam.
-Dobrze, że Mercedes złapała cię za rękę-odezwała się Becca.


No i jest drugi rozdział :)
Mam nadzieję, że się spodoba.
Bardzo proszę o opinie, gdyż są one mi bardzo pomocne -motywują do dalszej pracy i pomagają w redukowaniu błędów.

Pozdrawiam.
A.Wiktoria

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz