czwartek, 31 grudnia 2015

Rozdział 3


Szybko dokończyłam jeść i razem z Anne udałam się na stołówkę, która była już do połowy opustoszała. Przy jednym ze stolików uczennic siedziały trzy dziewczyny. Rozpoznawałam je, kiedyś z jedną z nich dzieliłam pokój.
-Mówisz poważnie?-usłyszałam pierwszą.
-Oczywiście, że tak-uśmiechnęła się druga.
-On to dopiero jest przystojny-powiedziała rozmarzonym głosem trzecia.
-Ooo tak, jest bardzo przystojny. Ale zmieńmy temat, słyszałyście o Balu Maskowym w naszej szkole?-odezwała się Tina, bo tak miała na imię moja była współlokatorka.
-Balu Maskowym?-zdziwiły się obie.
-Szkoła oficjalnie została otwarta 22 marca 2027 roku, z tej okazji urządzono w niej Bal Maskowy, na który zaproszono rodziców, przyszłe uczennice i całą śmietankę Folk- uśmiechnęła się.
22 marca? O Mój Boże przecież to w moje urodziny! Ciekawe jak jest na takim Balu Maskowym? --Dowiesz się jak będziesz tam usługiwać-odezwał się głos w mojej głowie.
-Wcale nie będę usługiwać. Skoro to Bal Maskowy, przebiorę się i…i co zrobisz?-znów ten głos. Nie masz pieniędzy na suknię, ani na fryzjera i kosmetyki-kontynuował. - Nie rób sobie nadziei.
-A właśnie, że…ech masz rację, nie mam pieniędzy na takie drogie rzeczy.
Nagle usłyszałam dźwięk tłuczonego szkła.
-Ojoj-odezwała się moja była współlokatorka.
Podeszłam do stolika i uklękłam by sprzątnąć potłuczone szkło.
-Sprzątnij to-odezwał się trzecia, czyli Hallie.
-W końcu tylko do tego się nadajesz-zaśmiała się pierwsza, czyli Quincy.
-Wy…-wstałam, żeby przywalić tej trzeciej.
-Za chwile będzie to sprzątnięte-weszła mi w słowo Anne.
-To dobrze-odparła chłodno Tina.
-Miłej pracy-uśmiechnęła się złośliwie Quincy patrząc na mnie.
-Gdyby nie ty…-zaczęłam.
-Wyrzucono by cię z pracy-dokończyła Anne.
-Masz racje-westchnęłam. Przepraszam.
-Nie ma sprawy, sprzątnij ze stołów, a ja pójdę po zmiotkę- uśmiechnęła się i udała do wyjścia.

***
Dochodziła godzina 18: 00 o tej porze najczęściej kończę pracę, ale okazało się, że zabrakło paru produktów na śniadanie.
Założyłam płaszcz Liv i udałam się do sklepu.
 Latarnie oświetlające drogę dodawały mi otuchy.
Gdy wracałam z torbami pełnymi zakupów zobaczyłam idącą w moją stronę grupkę ludzi. Byłam kilka kroków od „Domu dla Panien” i zbytnio się nie bałam.  Dopiero gdy zobaczyłam, że jest to grupka jakiś facetów, ubranych w skórzane kurtki i jeansy, moje serce zaczęło bić szybciej.
-Proszę, proszę, proszę-usłyszałam męski głos.
-Kogo my tu mamy? Mallory jak miło cię widzieć-powiedział znany mi chłopak. Miał osiemnaście lat i należał do grupki złodziejaszków. Okradali bogatych z portfeli, biżuterii i samochodów. Być może nawet bym im pomagała gdyby skradzione pieniądze przeznaczali dla ludzi ubogich, kupowali im jedzenie, ubrania, remontowali domy. Ale nie, Luke i jego banda musieli te wszystkie pieniądze dzielić między siebie i wydawać na jakieś głupoty.
-Cześć Luke-burknęłam.
-Zastanowiłaś się nad moja propozycją?
-Jaką propozycją?-spojrzałam w jego piwne oczy.
Luke miał krótko ścięte, brązowe włosy, był wysoki i wysportowany. Nie wielu wiedziało, że oczarowywał bogate panienki lub damy po trzydziestce, wykorzystywał je, a na koniec okradał. Żadna z poszkodowanych nie mogła jednak go znaleźć gdyż Luke podawał im fałszywe nazwiska oraz udawał kogoś innego.
-Z tego co pamiętam zaprosiłem cię do kina-uśmiechnął się łobuzersko.
-A ja z tego co pamiętam odmówiłam-uśmiechnęłam się złośliwie.
-Uuuu-usłyszałam resztę.
-Myślałem, że zmieniłaś zdanie-odparł.
-Nie zmieniłam, a teraz przepraszam ale mi się śpieszy-zrobiłam krok do przodu.
-Gdzie się tak śpieszysz?-zagrodził mi drogę uśmiechając się.
-Do domu.
-Do domu? Przecież ty nie masz domu!-wybuchnął śmiechem. -Mal zamieszkaj u mnie, praktycznie nie będziesz musiała nic robić. Ja będę na nas zarabiał-położył mi rękę na ramieniu.
-Sama potrafię sobie radzić- strąciłam ją.
-Ale ty jesteś uparta. Nie sądziłem, że kiedyś będzie musiało do tego dojść ale jestem do tego zmuszony…chłopaki zabieramy ją!
W jednej chwili ktoś zabrał mi torby, a następnie dwóch z nich wzięło mnie pod pachy, uniosło trochę i zaczęło iść.
-Puszczajcie! Luke nie mogę z wami iść!-zaczęłam wierzgać nogami w powietrzu.
-Ała!-któryś krzyknął.
Odwróciłam się wraz ze wszystkimi i zobaczyłam Pana Siglevik’ a z dużą łopatą.
-Puśćcie ją-powiedział stanowczo.
-Nie będzie mi rozkazywał jakiś dziadek-odezwał się Luke.
-Nie ocenia się ludzi po wyglądzie-powiedział mężczyzna i walnął chłopaka łopatą w brzuch.
-Zajmijcie się nim-odparł wyraźnie wkurzony Luke, łapiąc mnie za ramię i ruszając przed siebie.
-Chłopaki zostawcie go!-krzyknęłam i zaczęłam się wyrywać brunetowi.
-Nigdzie nie pójdziesz kochanie-puścił mi oczko.
-Luke trzymasz mnie za mocno-spojrzałam mu w oczy.
-Uciekniesz mi jak cię puszcze-odparł.
-Nie ucieknę, puść mnie-powiedziałam smutnie.
-Naprawdę?-zdziwił się luzując uścisk.
-Nie-walnęłam go pięścią w twarz.
Wyrwałam mu się i podbiegłam do walczącej grupki, zaczęłam okładać pięściami plecy jednego z nich.
Nagle ktoś złapał mnie za rękę i pociągnął do tyłu.
-Nie ładne zagranie-powiedział brunet.
-Zostaw mnie w końcu!
-Przykro mi ale to niemożliwe-uśmiechnął się i po niecałych dwóch sekundach zwisałam w dół po jego plecach. Zaczęłam machać nogami i rękami.
-Puść mnie do jasnej cholery!-krzyczałam.
-Nie szarp się tak kochanie, bo zrobisz sobie krzywdę-usłyszałam jego śmiech.
-Ty cholerny…
-Puść ją!-krzyknął ogrodnik biegnąc w naszą stronę.
Luke odwrócił się i mnie postawił.
-Bo co mi zrobisz?-zapytał drwiąco trzymając mnie przed sobą.
-Raczej co ja ci zrobię-powiedziałam wyrywając mu się i kopiąc go w krocze.
Chłopak uklęknął, a na jego twarzy wymalował się grymas bólu.
-Nie planuję jakiejkolwiek przyszłości z tobą-powiedziałam popychając go.
 Upadł.
-Lepiej chodźmy nim tamci odzyskają siły-powiedział Pan Siglevik.
-Bardzo Panu dziękuję. Gdyby nie Pan…zabrali by mnie do mieszkania tego łajdaka i raczej bym już się stamtąd nie wydostała-zwróciłam się do mężczyzny, gdy wchodziliśmy przez bramę na teren Domu dla Panien.
-Dlaczego chcieli cię zabrać?
-Bo Luke wyobraża sobie, że z nim będę. Nie wiem co padło mu na mózg ale szczerze go nienawidzę-odpowiedziałam.
-Z tego co widziałem masz niezłą siłę. Ale brak ci techniki-powiedział.
-Wiem o tym ,ale jakoś nikt dotąd nie nauczył mnie jak się bić.
-Raczej tego nie robię, ale nie chce żeby cię porwali, więc mogę nauczyć cię samoobrony-uśmiechnął się.


-Byłabym panu wdzięczna- odwzajemniłam uśmiech.
*********************************************************************************
Cześć!
Kolejny rozdział za nami.
Mam nadzieję, że ktoś to przeczyta i skomentuje bo jest to dla mnie naprawdę ważne. Pisanie to moja pasja i bardzo bym chciała wiedzieć, czy ludziom się to podoba.
Jeżeli macie jakieś uwagi, wskazówki, rady piszcie!

Pozdrawiam.
A.Wiktoria :)

wtorek, 13 października 2015

Rozdział 2


Zastygłam patrząc w czyjeś oczy.
-Wydaje mi się, że to jednak była moja wina-powiedziałam pakując resztę zakupów do torby. Podniosłam się w tym samym momencie co on.
-A ja nadal uważam, że to ja zawiniłem-usłyszałam. Przede mną stał uśmiechnięty wysoki blondyn z loczkowatymi włosami, opadającymi na kark. Ubrany w jeansy, szary płaszcz i czarne skórzane buty. Od razu widać było, że nie pochodzi z takich sfer jak ja.
Odwzajemniłam uśmiech i udałam się w stronę domu, chociaż to określenie na budynek w jakim mieszkam i pracuje jest błędne. Bardziej pasuje w i ę z i e n i e.
Kilka korków dalej zaczęłam biec, nie chciałam, żeby któraś z tych jędz z kółka różańcowego Panny Gard dowiedziała się, że wyszłam. Szczerze mówiąc nie mam pojęcia dlaczego zawsze obrywało mi się za to, że gdzieś wyszłam, nawet jeżeli musiałam iść po zakupy.
-Kto wam dał pozwolenie na puszczenie jej do sklepu?!-słyszałam krzyk Debry, kiedy docierałam do drugiego wejścia, jakie mieściło się w kuchni. Debra, tak jak już wcześniej wspominałam była kolejną wierną sługuską Panny Gard.  W odróżnieniu od Octavii była wysoką, szczupłą szatynką, która swoje  włosy zawsze związywała w wysokiego kucyka. Miała oczu w kolorze mchu, którymi próbowała mordować ludzi. Miała długi nos i pociągłą twarz. A jej wąskie usta nigdy się nie uśmiechały.
-To była sytuacja kryzysowa- tłumaczyła Becca.
-Sytuacja kryzysowa. Na pewno! Mało jest tutaj takich jak ty? Tak trudno było poprosić o to kogoś innego?
-Wszystkie dziewczęta były gdzieś na piętrach nie miałam czasu żeby ich szukać-odparła Rebecca.
-Nie kłam! Aż tak bardzo chcesz stąd wylecieć? Źle ci tutaj? Masz gdzie spać, co jeść i jedyne co masz robić to gotować! Widzę, że tego nie doceniasz. Porozmawiam o tym z Panną Gard i zobaczymy czy jeszcze dziś…
-Już jestem!-wpadłam do kuchni udając bardzo zmęczoną.-Przepraszam, że to tak długo trwało ale kolejki były niemiłosiernie długie, a do tego po drodze spotkałam jakąś staruszkę, która poprosiła mnie o przeprowadzenie jej, przez ulicę. Nie mogłam jej odmówić.-O pani Debra-udałam zaskoczoną.-Dobrze, że panią widzę. Zaraz przy bramie jakiś wysoki mężczyzna zapytał mnie o panią, więc powiedziałam, że zajmuje tu pani bardzo ważne stanowisko i nie można pani przeszkadzać-skłamałam.-Mężczyzna był trochę zawiedziony, więc dał mi dla pani różę-wyciągnęłam w jej stronę rękę z kwiatkiem.
Widziałam po jej twarzy, że jest zaskoczona. Wiedziałam również to, że często narzekała na to, że żaden facet nie chcę się z nią umówić.
-N-naprawdę?
-Tak. proszę ją wziąć-odpowiedziałam.
Wzięła ją do ręki i patrzyła z błyszczącymi się oczyma.
-Ten jeden raz wam daruję-wróciła stara Debra.-Ale jeżeli jeszcze raz się coś takiego powtórzy to obie wylądujecie na dywaniku u Panny Gard, zrozumiano?
-Oczywiście- powiedziałam w tym samym momencie co Becca.
Jędza wyszła.
-Naprawdę to wszystko się wydarzyło?-zapytała cicho kobieta.
-Co ty. Po drodze wpadłam na jakiegoś gościa i musiałam to wszystko pozbierać.-Przepraszam, że się spóźniłam.
-To nie twoja wina. Dziękuję za ratunek-uśmiechnęła się.
-Do usług-ukłoniłam się teatralnie i wyszłam z kuchni.

Kiedy w końcu po całym tym męczącym dniu znalazłam się w swoim pokoju byłam padnięta.
Od razu ruszyłam do łazienki.
Po kąpieli ubrałam się w piżamę. Uklękłam przy łóżku wyciągając spod niego dużą ,starą już walizkę.
Otworzyłam ją. Była prawie pusta, gdyż lata temu miałam ją przy sobie, gdy tu przyjechałam. Wtedy jeszcze do tego domu przyjmowano dziewczęta od siódmego do piętnastego roku życia, z czasem jednak się to zmieniło. Wracając do prawie pustej walizki. Była w takim stanie, dlatego bo mój ojciec przestał przysyłać na mnie pieniądze, zabrano mi prawie wszystkie dotychczasowe sukienki, by zapłacić za mój pobyt tutaj. Zaczęłam jednak dorastać i nie mieścić się w niektóre ciuchy dlatego Panna Gard dała mi inne, które nie wiem skąd wytrzasnęła. W środku walizki znajdowało się pięć książek, które zdążyłam ukryć przed tą jedzą. Wyjęłam spod jednej małą pozytywkę, do której klucz nosiłam zawieszony na szyi. Zdjęłam z szyi łańcuszek z małym kluczykiem i wsadziłam go do pozytywki, uruchamiając ją. Rozległa się muzyka, a figurki tańczących kobiety i mężczyzny zaczęły się kręcić. Moja mama zawsze śpiewała mi tę kołysankę zanim umarła, miała piękny głos, kochałam słuchać gdy śpiewa. Po chwili melodia się skończyła, a ja zamknęłam pozytywkę. Pod książkami znajdowało się jeszcze coś…jakaś paczka obwiązana czerwoną wstążką, do której przylepiona była karteczka: „Nie otwierać do siedemnastych urodzin Mallory”. Co to może być? Szczerze mówiąc byłam zaskoczona tą paczką, gdyż nigdy jej tu nie widziałam. Od czterech lat otwierałam walizkę tylko po ty by sięgnąć po którąś książkę i nigdy nie natrafiłam się na tę paczkę. Jeszcze raz przeczytałam karteczkę, poznaję to pismo…to pismo mojej matki! Ale jak ta paczuszka mogła się tu znaleźć? Może mój ojciec ją tu włożył? Najpewniej tak. Ciekawe co jest w środku…? Lepiej nie.  Moje urodziny są już za tydzień…wtedy otworzę prezent. Schowałam paczkę  i pozytywkę pod książki, zamknęłam walizkę, odłożyłam ją na swoje miejsce, a potem nastawiłam budzik na godzinę 06: 00 rano.

Budzik obudził mnie o nastawionej godzinie. Szybko się ogarnęłam i zeszłam na dół do kuchni, gdzie szykowały śniadanie wszystkie pomocnice kucharki, którymi były: Fran, Liv, Rebecca i Jen oraz sama „szefowa” a mianowicie: Mercedes. Ze wszystkimi byłam zaprzyjaźniona.
-Dzień dobry-powiedziałam.
-Witaj Mallory- powiedziały chóralnie.
-Co dziś na śniadanie?-zapytałam z uśmiechem.
-Zależy dla kogo-burknęła Anne- jedna z pokojówek i moja przyjaciółka.
-Anne mówiłam ci już, że nie starczy dla nas bułeczek z miodem-odezwała się jej matka- Rebecca.
-Nie martw się, zwinę trochę jak nikt nie będzie patrzył-szepnęłam do dziewczyny.
Anne była o niecałe dwa centymetry wyższa ode mnie. Była trochę nieco pełniejszych kształtów ale pomimo tego była naprawdę ładna. Swoje czarne, falowane włosy najczęściej spinała w wysokiego kucyka( choć uważałam, że w rozpuszczonych jej ładniej). Miała ciemnozielone oczy i naturalnie zaróżowione policzki, prócz stroju służącej miała w zwyczaju chodzić w jeansach, T-shirt’ ach z logo dawnych zespołów rockowych, czarnych trampkach i skórzanych kurtkach. Becca(bo tak wolałam ją nazywać) z kolei była szczupłą, wysoką, niebieskooką czterdziestolatką o krótkich, prostych włosach w kolorze brązowym. Prócz stroju kucharki zawsze ubierała się w różnego koloru koszule na długi rękaw, ołówkowe spódnice, garsonki i buty na niskim obcasie. Była stanowczą kobietą i trochę nieufną ale to dlatego, że ojciec Anne zostawił ją gdy dowiedział się o ciąży. Od tamtej pory kobieta nienawidzi mężczyzn i nie ufa im. Szczerze mówiąc martwi mnie to, gdyż chciałabym aby Becca była szczęśliwa. Ze wszystkimi podwładnymi Panny Gard jestem zaprzyjaźniona, no prawie ze wszystkimi. Do grona pracowników „Domu dla Panien” należy ogrodnik, który ma coś około sześćdziesięciu lat. Jest dość wysoki i barczysty, ma ciemne oczy i ciemny odcień skóry. I tu pojawia się pytanie: co z nim jest nie tak, że nie jesteś z nim zaprzyjaźniona? Otóż Pan Siglevik jest dość pochmurną osobą, często zrzędzi i patrzy na wszystkich wrogo. Któregoś dnia Mercedes zaprosiła go do stołu, przy którym posiłki spożywa służba, mężczyzna spojrzał na nią wrogo i odparł:
-Nie będę wam przeszkadzał-wziął swoja porcję i wyszedł do ogrodu, gdzie przy tarasie ustawiony był mały, stary stolik wraz z nadgryzionym zębem czasu krzesłem.
Od tamtej pory Mercedes nie zaprasza go już do stołu, większość służby się go boi, ale nie ja. Jedyne co robię to nie wchodzę mu w drogę, uważam, że gdyby choć trochę się uśmiechał i tak nie zrzędził byłabym w stanie się z nim zaprzyjaźnić.
-Mallory zanieś te tacę do jadalni- zwróciła się do mnie Liv.
-Robi się-wyszczerzyłam zęby i udałam się z tacą do jadalni.
Jeżeli jesteście ciekawi jak wygląda to za chwilkę się dowiecie.
Otóż, jadalnia jest dużym pomieszczeniem. Podłoga składa się  z ciemnego drewna, a ściany pomalowane są na kolor oceanu. Północną ścianę zajmują trzy duże okna, a przed nimi ustawiony jest długi poziomy stół przykryty długim, białym obrusem. Przy nim zasiadają nauczyciele, Panna Gard we własnej osobie i jej popleczniczki.
Wschodnią ścianę również zajmują trzy duże okna, przed nimi ustawione są trzy sześcioosobowe stoły, przy jednym z nich zawsze siada Ginger i jej świta.
Przy zachodniej ścianie jest tak samo. Właściwie to stolików na całe pomieszczenie nie jest tak dużo, gdyż wszystkie dla uczennic są sześcioosobowe. Wszystkie były już nakryte pozostało donieść do niektórych dania i tyle. Postawiłam na jednym ze stołów tace z bułeczkami z miodem w środku. Nikogo nie było w pobliżu, wiec dyskretnie zwinęłam dwie ze stołu i wpakowałam je do kieszeni białego fartuszka.

***
-Jak wam smakuje?-odezwała się Liv do wszystkich siedzących przy stole.
Tak jak już wcześniej wspominałam stół był czternastoosobowy, i właśnie siedziało przy nim cztery pomocnice kucharki, kucharka, sześć służących, szofer i kamerdyner.
Na śniadanie jedliśmy naleśniki z ostatnim (ocalałym) dzbankiem syropu klonowego i sokiem pomarańczowym.
-Bardzo dobre, wszystkie potraficie w kuchni sprawić cuda-uśmiechnęłam się.
-A wy co?-usłyszałam głos Lany- kolejnej popleczniczki panny Gard.
-Jemy śniadanie jak widzisz-odparłam chłodno.
-Macie to natychmiast skończyć i iść posprzątać ze stołów na stołówce-powiedziała stanowczo.
-Zasiedliśmy do stołu siedem minut temu! Nie jesteśmy jakimiś robotami, które nie potrzebują jedzenia-wstałam.
-Grzeczniej-warknęła. -Posprzątajcie to i zajmijcie się gotowaniem obiadu!
-Nie no zaraz cię…-zaczęłam kipiąc ze złości.
-Mallory, proszę-szepnęła Mercedes łapiąc mnie za rękę.
-Zaraz skończymy-burknęłam.
-A widzisz jednak można- powiedziała ze złośliwym uśmieszkiem na ustach i wyszła trzaskając drzwiami.
-Jeszcze chwila, a podeszłabym do niej i upiększyła jej twarz!-wybuchłam.
-Dobrze, że Mercedes złapała cię za rękę-odezwała się Becca.


No i jest drugi rozdział :)
Mam nadzieję, że się spodoba.
Bardzo proszę o opinie, gdyż są one mi bardzo pomocne -motywują do dalszej pracy i pomagają w redukowaniu błędów.

Pozdrawiam.
A.Wiktoria

środa, 12 sierpnia 2015

Rozdział 1



-Mallory ty leniwa dziewucho! Jeżeli nie wstaniesz za pięć minut będziesz do końca miesiąca sprzątać w piwnicy!-krzyczała mi nad uchem jedna z popleczniczek Panny Gard- Octavia. Była ona wysoką, pulchną blondynką , która swoje włosy zawsze spinała w koka. Lubiła upokarzać i dokuczać (chodź moim zdaniem lubiła także jeść).
-Nie krzycz tak!-powiedziałam zbulwersowana wstając z łóżka.
-A co to za ton? Jednak chcesz sprzątać piwnicę przez miesiąc?-założyła ręce na swoją(obfitą) klatkę piersiową. Zawsze śmieszyła mnie jej „groźna” postawa, gdyż wyglądała wtedy jak wkurzony gruby troll, któremu zabrano słodycze.
-Nie chcę-syknęłam.
-W takim razie masz pięć minut na ubranie się i zejście do kuchni podać śniadanie!-krzyknęła i wyszła z mojego pokoju trzaskając drzwiami tak mocno, że z sufitu odleciała niewielka ilość tynku.
 Od kąt cztery lata temu mój ojciec przestał przysyłać na mnie pieniądze, musiałam sama pracować na pobyt tutaj. Z luksusowego pokoju, w którym mieszkałam wraz z pewną bogatą dziewczyną przeniesiono mnie na poddasze. Pokój był nie duży. Gdy się do niego wchodziło po prawej pod ścianą znajdowało się jednoosobowe łóżko, a obok znajdowało się okno. Ściany miały kolor (no przynajmniej kiedyś) jasnozielony, a po drugiej stronie łóżka był usytuowany okrągły stolik, gdzie stał niebieski wazon ze sztucznymi kwiatami. Zaraz obok znajdowało się poniszczone krzesło, gdzie leżało kilka moich ciuchów(choć większość z nich znajdowała się w komodzie). Niechętnie wstałam z łóżka i powlekłam się do niedużej łazienki, której wejście znajdowało się w moim pokoju. Zdjęłam z haczyka szarą, prostą sukienkę kończącą się przed kolanami. Ubrałam się, a na nogi założyłam czarne podkolanówki i schodzone trampki. Spojrzałam w lustro i zobaczyłam dziewczynę o brązowych oczach, miała mały nos i pełne zaróżowione usta. Włosy w tym samym kolorze co oczy falowały się i sięgały jej do pasa. Przemyłam twarz zimną wodą i związałam włosy w kucyka. Szybko zeszłam na drugie piętro, gdzie znajdowały się dwuosobowe sypialnie dziewcząt, wyposażone w bogato zdobione meble i ściany o czystych, żywych kolorach.
 I pomyśleć, że kiedyś sama mieszkałam w jednym z nich.
Pomknęłam niczym wiatr do kuchni, gdzie przy garnkach (pewnie od szóstej rano) krzątała się Mercedes-meksykanka, która przyjechała do Folk z rodziną w wieku trzynastu lat. Kuchnia była ogromnym, bogato wyposażonym (jak większość izb w ogromnym domu) pomieszczeniem. Miała  nowoczesną lodówkę, białe blaty  i drogie urządzenia elektryczne. W rogu znajdował się trzynastoosobowy stół. Na większość rzeczy, które się tu znajdowały  nie stać było co najmniej połowę kraju. Większość ludzi głodowała, kiedy tu w stolicy Vermogen( czt. wermogen) -Folk, bogacze obżerali się i leniuchowali.
-Witaj Mallory-uśmiechnęła się do mnie. Mercedes miała trzydzieści sześć lat (ale wyglądała na co najmniej dwadzieścia osiem), była ciemnoskórą, niską kobietą. O gęstych, czarnych włosach, które zawsze splatała w warkocza. Była miła i dobroduszna, a jej ciepły uśmiech nie raz podniósł mnie na duchu.
-Cześć Mercedes- uśmiechnęłam się całując ją w policzek.
-Słyszałam, że troll znów na ciebie krzyczał-powiedziała. „Troll’ em” nazywałyśmy Octavię, która w tym samym stopniu nas wkurzała.
-Tak, znów zapomniałam nastawić budzik-mruknęłam.
-Powinnaś o tym pamiętać, a teraz zanieś to do jadalni- powiedziała podając mi duży, biały talerz z kanapkami.
-Aż ślinka mi cieknie-uśmiechnęłam się do kobiety i udałam się do jadalni, gdzie przy jednym z sześcioosobowych stołów, siedziało pięć znienawidzonych przeze mnie dziewcząt. Na początku siedziała Ginger(przywódczyni), od jej prawej: Delia, Karen, Luisa, a od jej lewej: Nora i Sienna. Postawiłam talerz na zapełnionym stole, gdzie stała już: czerwona galaretka, naleśniki, dzbanek z syropem klonowym , świeże bagietki i dzbanki- jeden z sokiem pomarańczowym i drugi z wodą.
Chciałam już odejść ale zatrzymał mnie głos Ginger:
-Powinnaś się ukłonić i powiedzieć dzień dobry.
Odwróciłam się do niej.
-Ojej przepraszam, panno Molloy. Może nałożyć panience naleśniki? Albo te pysznie wyglądającą galaretkę? Och przepraszam…przecież panienka się odchudza…może więc powinnam podać panience trawę z ogrodu lub polne kwiaty? O, a może..
-Dosyć!-wybuchła.
-Czyli jednak nie? Och, przepraszam. Lepiej już pójdę-uśmiechnęłam się złośliwie do tej kukły i szybkim krokiem odeszłam do kuchni.  Zapewne zastanowicie się czemu tak ją nazywam? Otóż, Ginger jest o trzy centymetry ode mnie wyższa. Ma śniadą cerę, długie, kręcone kruczoczarne włosy i grzywkę, którą zaczesuje na bok. Swoimi brązowymi oczami patrzy na innych z wyższością. Nadal nie jesteście przekonani? Cóż, uważa się za najpiękniejszą, najmądrzejszą i najwspanialszą dziewczynę na świecie. W przyszłości chciałaby zostać modelką, lecz nadal trochę brakuje jej do wymarzonej wagi. Cały czas chwali się, że nie długo jej przyjaciółeczki będą mogły zobaczyć ją w telewizji  jak to kroczy po wybiegu. Z drugiej jednak strony użala się nas sobą, że jest biedną dziewczynką, która musi jeszcze troszeczkę schudnąć by spełnić swe marzenie. Usłyszałam kiedyś jak chwaliła się Delii, że chce i będzie piękna jak porcelanowa lalka. I właśnie dlatego(między innymi) nazywam ja kukłą. Kukły są brzydkie, mają siano na głowie, krzywy nos, usta i zeza. Dla mnie właśnie tak wygląda Ginger.

***
-Anne czy mogłabyś pójść do sklepu? Pilnie potrzebujemy jogurtów, chleba, miodu, makaronu, soku i mleka.-odezwała się Rebecca wyliczając na palcach- jedna z pomocnic w kuchni.
-Nie mogę mamo. Wiedźma kazała wysprzątać mi łazienki-skrzywiła się dziewczyna.
-Ja mogę skoczyć -zgłosiłam się.
-Nie wiem czy możesz…-podrapała się po karku.
-Niby dlaczego?
-Wiesz jak one wszystkie reagują-odparła Rebecca.
-Te jędze? Wiem, ale nie musisz się martwić. Skoczę do sklepu i zaraz wrócę. A jak będą o mnie pytać to powiecie, że sprzątam z Anne łazienki.
-No nie wiem…-zagryzła dolną wargę.
-Proszę Becca…wiesz jak lubię wychodzić na zewnątrz. Proooosze-spojrzałam na nią błagalnym wzrokiem.
-No dobra. Ale po drodze masz się nigdzie nie zatrzymywać. Idziesz prosto do sklepu, a potem wracasz z niego prosto tutaj, zrozumiano?
-Dziękuję!-rzuciłam się jej na szyję.-Skoczę tylko po mój płaszcz i zaraz wracam-wybiegłam z kuchni.
Po drodze jednak napotkałam Pannę Gard.
-Czy mogę cię prosić na rozmowę Mallory?-odezwała się. Słysząc jej głos, aż ciarki przebiegły mi po plecach. Był tak zimny, że słysząc go człowiek nagle czuje się jakby wylądował na Syberii.
-Oczywiście proszę Pani- powiedziałam i udałam się za nią do jej gabinetu.
-Usiądź proszę-wskazała ręką na krzesło znajdujące się naprzeciwko jej hebanowego biurka.
Zrobiłam to.
Zapewne zastanawiacie się jak wygląda Panna Gard? Otóż, jest samotną czterdziestolatką o stalowych oczach. Niektóre z jej czarnych jak węgiel włosów zmieniło kolor na siwy, dlatego zawsze upina je w koka. Jest wysoka i bardzo szczupła, nigdy się jeszcze nie zdarzyło by wyszła ze swojej sypialni bez makijażu. Najczęściej nakłada puder i róż na suche, kościste policzki po to by wyglądały na pełniejsze. Na powiekach zawsze ma ciemny bądź jasny cień, a usta maluje na soczyste kolory. Jeszcze nigdy nie widziałam jej w spodniach, bądź w nowoczesnej sukni. Panna Gard ubiera się wyłącznie w suknie z poprzednich wieków.
-To o czym chciała pani ze mną rozmawiać?-zapytałam.
-Mallory czy masz mi za złe to, że z uczennicy Domu dla Panien stałaś się służącą?
-To, że stałam się służącą nie jest winą moją czy pani. Mój ojciec na ten czas nie ma pieniędzy by mi je przysłać. Jestem pani wdzięczna za okazaną mi łaskę i pozwolenie pozostania tutaj-powiedziałam starając się dać wyraz bez emocjonalny mojej twarzy.
-Jeżeli jesteś mi wdzięczna to czemu tego nie okazujesz?-spojrzała na mnie wrogo.
-Okazuję, może czasem pani się zdaje, że tak nie jest ale…
-Mi nic się nie zdaje-powiedziała sucho.- Stwierdzam po prostu fakty. Jeżeli nadal chcesz tu pozostać musisz ciężko pracować.
-Tak jest-odparłam tylko ze spuszczoną głową.
-Cieszę się, że wszystko sobie wyjaśniłyśmy. Za dziesięć minut śniadanie dla wszystkich dziewcząt musi być gotowe.
-Dobrze proszę pani- wyprostowałam się.
-Możesz odejść-rzuciła nawet na mnie nie patrząc.
-Dziękuję-powiedziałam i szybko wyszłam z jej gabinetu wpadając przy tym na jakąś dziewczynę.
-Najmocniej przepraszam-powiedziałam.
-Nie, to ja przepraszam. Jestem nieostrożna- usłyszałam.
Zobaczyłam przed sobą tego samego wzrostu co ja, trochę pełniejszą brunetkę. Jej włosy były mocno spięte z tyłu głowy, na nosie miała okulary podobne do bohatera pewnej starej serii…jak się nazywał? Harry Potter? Nie wiem, w każdym razie miała podobne okulary. Zauważyłam jednak, że ma piwne oczy. Ubrana była w jasnożółtą sukienkę zakończoną falbankami, podobnie jak jej długie rękawy. Sukienka miała niewielki dekolt i sięgała do kolan. Na nogach miała cieliste rajstopy i czarne baleriny.  Każda z uczennic Domu dla Panien prowadzonego przez Pannę Gard musiała chodzić tak ubrana. Delikatny makijaż był dozwolony, dziewczęta nie mogły farbować włosów i malować paznokci na jaskrawe kolory.
-Jestem Hilda-uśmiechnęła się wyciągając do mnie rękę.
-Dlaczego mi się przedstawiasz?-zdziwiłam się. Byłam służącą. Dotąd żadna z dziewcząt ,na którą nie chcący wpadłam nie była dla mnie tak miła.
-A dlaczego miałabym tego nie robić?-zmarszczyła brwi.
-Jestem służącą-powiedziałam pokazując na swój strój.
-I co z tego?
-Panienko Martinsen!-usłyszałam głos Debry-kolejnej z popleczniczek Panny Gard.
Dziewczyna odwróciła się, a ja w tym czasie uciekłam schodami na wyższe piętro.

Szłam chodnikiem. Miałam na sobie lekko poniszczony, szmaragdowy płaszcz. Patrzyłam na to co mnie otaczało. Folk było najbogatszym i najbardziej okazałym miastem w całym Vermogen. Mieszkali tu( w większości) bogaci ludzie. Byli zadufani w sobie, kochali pieniądze oraz sławę. Budynki były ogromne i wyposażone w bogate sprzęty, samochody mogły latać, coraz mniej ludzi czytało książki, gdyż większość wolała oglądać coraz to nowsze filmy. W wielu restauracjach obsługiwały cię roboty. Wróciła moda na suknie z poprzednich wieków, tworzono jednak cały czas coraz to nowsze ubrania. Panie miały duże fryzury(najczęściej jednak używały peruk), lubiły używać pudru i soczystych kolorów szminek. Panny z dobrych domów posyłano do takich placówek jak „Dom dla Panien”. Uczęszczały tam dziewczęta od  siódmego do osiemnastego roku życia. Do tego, w którym jestem służącą przyjmuje się dziewczęta od szesnastego do osiemnastego roku życia. Ale wracając do ludzi…bogaci organizowali bale i inne „imprezy”, na których trzeba było być zapewne sztywnym i gadać na tak nudne tematy, że można by zasnąć. Zachowywali się do innych z niższych sfer wyniośle i nie widzieli nic poza gronem swoich bogatych przyjaciół. Nie widzieli biedy jaka panowała w niektórych domach, nie widzieli umierających ludzi z powodu braku pieniędzy na leki. Nie widzieli tych, którym życie dało niezłego kopa…pozostawiając ich samych z problemami. Często marzyłam o tym by świat się zmienił. By ludzie przestali być tak egoistyczni i chamscy, by dotarło do nich, że nie są najważniejsi na świecie. Weszłam do sklepu i kupiłam potrzebne produkty spożywcze. Idąc z zakupami rozglądałam się dookoła. Nie za często dane mi było wyjść z domu. Przez lata zdarzało się, że wychodziłam do świata raz w tygodniu. W pewnym momencie wpadłam na kogoś wypuszczając przy tym torby.
-Przepraszam-powiedziałam schylając się po zakupy, które wypadły z toreb. Spodziewałam się potoku nie miłych słów.
-Nie, to ja powinienem przeprosić-usłyszałam męski głos. Ktoś przy mnie kucnął i w tym samym momencie co ja złapał za karton soku. Poczułam ciepło czyjejś dłoni na swojej. Podniosłam wzrok i spotkałam błękitne tęczówki.


Witajcie!
I już jest 1 rozdział :D
Liczę, że się spodoba.

Pozdrawiam.
A.Wiktoria

Jeżeli nie wiesz co napisać wystarczy mi same +
Dzięki temu będę wiedziała, że ktoś to czyta i jest sens dalej ciągnięcia tej historii :)

piątek, 24 lipca 2015

Powitanie + Prolog

Hej!
Może na początek opowiem coś o sobie.
Cóż, mam obecnie siedemnaście lat, mieszkam w stolicy, uwielbiam czytać książki jak i je tworzyć.
Będe używała swojego pseudonimu- A.Wiktoria
To tyle o mnie.
Dodaję odrazu prolog mojego opowiadania.
Liczę, że się spodoba.

Pozdrawiam,

A.Wiktoria



Prolog.
Czy wiecie, jak trudno jest zapomnieć o ludziach, którzy byli dla nas ważni? Czy bylibyście w stanie wymazać z pamięci wspomnienia o ludziach, których kochaliście, tylko dlatego, że ich po prostu już nie ma? Czy bylibyście w stanie zacząć życie od początku po tragicznym zdarzeniu?  Cóż, Mallory nie potrafiła…

Deszcz. Chłód. Ból. Rozpacz. Takie były moje odczucia, gdy mając dziewięć lat stałam na cmentarzu, patrząc jak zakopują trumnę z moją kochaną matką. Ona i mój ojciec byli dla mnie wszystkim. Zresztą, jak dla każdego dziecka.

***
Żyliśmy szczęśliwie we trójkę, mieszkając w niewielkim domu na przedmieściach miasteczka Coragem, położonym w państwie Vermogen. Był rok 2035 i niewiele zostało takich miejsc jak to. Technologia coraz bardziej się rozwijała, ludzie powoli przestawali zajmować się gospodarstwem. Ojciec odziedziczył po moim dziadku dość sporo ziem, w które inwestował. Potem zaczął robić karierę w biznesie, gdyż, jak zawsze mówił, chciał osiągnąć w życiu coś więcej. Nie zaniedbywał przez to rodziny, często spędzał czas na zabawie ze mną. Jednak wkrótce potem zaczął wspinać się po szczeblach kariery, czego skutkiem był nadmiar pracy i brak czasu dla mnie.  Potrzebowałam go, ale on zachowywał się, jakby o mnie zapomniał. Wymazał mnie z pamięci. Bolało mnie to, lecz nic nie mogłam zrobić. Mogłam jedynie bezczynnie stać i patrzeć jak z każdą chwilą coraz bardziej się od niego oddalam.
Któregoś dnia mama niespodziewanie zasłabła. Okazało się, że ma chore serce i potrzebny jest przeszczep. Mój ojciec wtedy jakby się obudził i zebrał pieniądze na jej operację. Jednak było to na nic, mama wkrótce zmarła. Ojciec postanowił wyjechać za pracą.
„Muszę na nas zarobić, Mal. Zamieszkasz w domu panny Gard i nauczysz się, jak być damą. Będę przysyłał do ciebie listy i pieniądze na twoją naukę, ubrania, książki i co tylko zechcesz. Ale obiecaj mi, że będziesz grzeczna i nie będziesz sprzeciwiać się pannie Gard, dobrze?” powiedział. „Jasne, jedź sobie! Zostaw mnie tutaj i w ogóle o mnie zapomnij! I w ogóle możesz już nie wracać!”-wykrzyczałam ze łzami w oczach. „Będę tęsknić Mal”-powiedział mnie przytulając. Ja jednak go odepchnęłam i odwróciłam się do niego tyłem. „Do widzenia”-odparłam zimnym tonem. ”Postaram się wrócić jak najszybciej”-usłyszałam jak schodzi po schodach. Nagle jednak przystanął. ”Kocham cię skarbie”-dodał i ruszył w dalszą drogę.


To moje ostatnie wspomnienie związane z tatą. Miałam dziesięć lat, gdy trafiłam do tego domu. Marzyłam, aby tata w końcu zabrał mnie z tego okropnego miejsca, jednak to nie nastąpiło. Marzenie zanikło, zastąpiło je inne. Chciałam o własnych siłach uwolnić się z tego więzienia, być w końcu dorosłą i wyjechać jak najdalej od zrzędliwej panny Gard i jej popleczniczek.